Sto
dwadzieścia dwa dni bez tańca. Dwa tysiące dziewięćset
dwadzieścia osiem godzin bólu, niepewnego oczekiwania i nadziei.
Sto siedemdziesiąt pięć tysięcy sześćset osiemdziesiąt minut
spędzonych w znienawidzonym, rodzinnym domu. Wszystko to po to, by
od lekarza, który zdjął ci gips, usłyszeć:
- Zbyt mocno eksploatowała pani swoje ciało. Raz zerwane ścięgno może się zerwać po raz kolejny. Dodatkowe badania wykazały, że stawy kolanowe są w opłakanym stanie, ma pani również zwyrodnienie kręgosłupa, stąd ten uporczywy ból. Będę z panią szczery. Jeśli chce pani dożyć starości w pełni sprawna powinna pani zapomnieć o zawodowym balecie. Jeśli pozostanie pani czynna zawodowo, daję pani jakieś 4 lata. Po tym czasie potrzebna będzie operacja kolana, a wtedy o jakimkolwiek tańcu może pani zapomnieć.
- Zbyt mocno eksploatowała pani swoje ciało. Raz zerwane ścięgno może się zerwać po raz kolejny. Dodatkowe badania wykazały, że stawy kolanowe są w opłakanym stanie, ma pani również zwyrodnienie kręgosłupa, stąd ten uporczywy ból. Będę z panią szczery. Jeśli chce pani dożyć starości w pełni sprawna powinna pani zapomnieć o zawodowym balecie. Jeśli pozostanie pani czynna zawodowo, daję pani jakieś 4 lata. Po tym czasie potrzebna będzie operacja kolana, a wtedy o jakimkolwiek tańcu może pani zapomnieć.
Masz
dwadzieścia cztery lata. Z pewnego punktu widzenia właśnie
zostałaś pozbawioną przyszłości emerytką. Ukończyłaś szkołę
baletową. Nie znasz się na niczym, oprócz tańca. To była twoja
największa pasja i jedyne źródło zarobku.
Pomijając, że właśnie straciłaś źródło utrzymania, odebrano ci również jedyną rzecz, która utrzymywała cię przy życiu, pozwalała uciec od problemów, wypełniała niemal całe twoje dnie. Wszystko z czym teraz zostałaś to dręczące poczucie bycia marną.
Ciągle wydaje nam się, że poradzimy sobie ze wszystkim sami, że będziemy niezależni od wszystkich, że nie potrzebujemy nikogo do szczęścia. Lecz gdy ledwo sięgamy dna, jedyne czego chcemy, to osoby pełnej miłości, która nas mocno przytuli i nigdy nie opuści. A ty przecież właśnie dotknęłaś dna. Zawsze ze wszystkim radziłaś sobie sama, nigdy nie byłaś w stanie zaufać innym ludziom na tyle, by pozwolić im zbliżyć się do ciebie wystarczająco blisko, zbudować jakiekolwiek normalne relacje. Sukces był twoim największym przyjacielem. A sukces ma wielu wrogów, więc okazji do nawiązywania przyjaźni nie miałaś prawie wcale. Nigdy ci to nie przeszkadzało. Aż do teraz.
Masz ochotę napisać sobie na czole – nieczynne, ale przecież nie możesz. Nie możesz się rozpaść. Nie możesz. Nikt cię przecież nie poskłada. I sama jesteś sobie winna.
Rodzice codziennie rano badawczo ci się przyglądają, zastanawiając się jak ci pomóc. Wiedzą, że niewiele są w stanie zrobić i to wpędza ich w poczucie winy. Dręczy ich widok cierpienia osoby im tak bliskiej. Później udają się do pracy i nigdy tak do końca, nie będą w stanie zrozumieć przez co przechodzisz. Tylko młodsza, czternastoletnia siostra wydaje się zachowywać normalnie; często wpada do twojego pokoju bez pukania i papla bez ładu i składu, chcąc skupić na sobie twoją uwagę, zarazić nieco swoją radością, odzyskać wszystkie te stracone, na rzecz twojej kariery, lata i wyjątkowe momenty. Jej dziecinny optymizm doprowadza cię do szału, bo młoda jeszcze tak naprawdę nie zdążyła zasmakować życia i ciężko jest jej wytłumaczyć, że musisz mieć czas na tę swoistą żałobę, w jakiej się właśnie pogrążyłaś.
Kiedyś przychodzi taki moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że masz w głowie całkiem pokaźny bajzel. Tylko, że nijak tego bajzlu okiełznać nie można, ani nawet pomocy znikąd nie widać...
Siedzisz więc i bezczynnie gapisz się w telewizor kolejny dzień z rzędu, użalając się nad sobą, bo zaczęło ci brakować poczucia, że jesteś najlepsza, zaczęło ci brakować poczucia, że potrafisz, że jest jak chcesz. Nic przecież nie jest tak, jak chcesz, a ty nie jesteś w stanie nic na to poradzić. Wzdychasz, a z ust mimowolnie wyrywa ci się: „ja pierdole”.
Nie można używać trybu przypuszczającego w czasie przeszłym. Od tego można umrzeć, poza tym, to nie przystoi rozsądnym ludziom. Nie można, a jednak uparcie to robisz. Zastanawiasz się, jak wyglądałyby twoje życie, gdyby nie ten przeklęty wypadek. Co byś właśnie teraz robiła, gdyby nie dosłownie ułamek sekundy dezorientacji?
Głowa pęka ci od nadmiaru myśli, zakopujesz się więc w pościeli i modlisz się, by sen przyszedł jak najszybciej i przyniósł ukojenie. Gdzieś tam, w głębi duszy liczysz na to, że każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego, że znajdziesz sposób na posklejanie okruchów swojej motywacji, bo skoro nie jest dobrze, nic się nie układa, musisz to wszystko ogarnąć sama. Potrzebujesz siebie z powrotem, bo to co teraz widzisz w lustrze jest jakąś marną karykaturą ciebie. Masz w sobie takie silne, wewnętrzne „nie mogę”. Musisz znaleźć sposób, by to przemóc, tylko jak, skoro wydaje ci się, że nic cię już w życiu dobrego nie spotka?
Przypominam o zakładce informowani.
Pomijając, że właśnie straciłaś źródło utrzymania, odebrano ci również jedyną rzecz, która utrzymywała cię przy życiu, pozwalała uciec od problemów, wypełniała niemal całe twoje dnie. Wszystko z czym teraz zostałaś to dręczące poczucie bycia marną.
Ciągle wydaje nam się, że poradzimy sobie ze wszystkim sami, że będziemy niezależni od wszystkich, że nie potrzebujemy nikogo do szczęścia. Lecz gdy ledwo sięgamy dna, jedyne czego chcemy, to osoby pełnej miłości, która nas mocno przytuli i nigdy nie opuści. A ty przecież właśnie dotknęłaś dna. Zawsze ze wszystkim radziłaś sobie sama, nigdy nie byłaś w stanie zaufać innym ludziom na tyle, by pozwolić im zbliżyć się do ciebie wystarczająco blisko, zbudować jakiekolwiek normalne relacje. Sukces był twoim największym przyjacielem. A sukces ma wielu wrogów, więc okazji do nawiązywania przyjaźni nie miałaś prawie wcale. Nigdy ci to nie przeszkadzało. Aż do teraz.
Masz ochotę napisać sobie na czole – nieczynne, ale przecież nie możesz. Nie możesz się rozpaść. Nie możesz. Nikt cię przecież nie poskłada. I sama jesteś sobie winna.
Rodzice codziennie rano badawczo ci się przyglądają, zastanawiając się jak ci pomóc. Wiedzą, że niewiele są w stanie zrobić i to wpędza ich w poczucie winy. Dręczy ich widok cierpienia osoby im tak bliskiej. Później udają się do pracy i nigdy tak do końca, nie będą w stanie zrozumieć przez co przechodzisz. Tylko młodsza, czternastoletnia siostra wydaje się zachowywać normalnie; często wpada do twojego pokoju bez pukania i papla bez ładu i składu, chcąc skupić na sobie twoją uwagę, zarazić nieco swoją radością, odzyskać wszystkie te stracone, na rzecz twojej kariery, lata i wyjątkowe momenty. Jej dziecinny optymizm doprowadza cię do szału, bo młoda jeszcze tak naprawdę nie zdążyła zasmakować życia i ciężko jest jej wytłumaczyć, że musisz mieć czas na tę swoistą żałobę, w jakiej się właśnie pogrążyłaś.
Kiedyś przychodzi taki moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że masz w głowie całkiem pokaźny bajzel. Tylko, że nijak tego bajzlu okiełznać nie można, ani nawet pomocy znikąd nie widać...
Siedzisz więc i bezczynnie gapisz się w telewizor kolejny dzień z rzędu, użalając się nad sobą, bo zaczęło ci brakować poczucia, że jesteś najlepsza, zaczęło ci brakować poczucia, że potrafisz, że jest jak chcesz. Nic przecież nie jest tak, jak chcesz, a ty nie jesteś w stanie nic na to poradzić. Wzdychasz, a z ust mimowolnie wyrywa ci się: „ja pierdole”.
Nie można używać trybu przypuszczającego w czasie przeszłym. Od tego można umrzeć, poza tym, to nie przystoi rozsądnym ludziom. Nie można, a jednak uparcie to robisz. Zastanawiasz się, jak wyglądałyby twoje życie, gdyby nie ten przeklęty wypadek. Co byś właśnie teraz robiła, gdyby nie dosłownie ułamek sekundy dezorientacji?
Głowa pęka ci od nadmiaru myśli, zakopujesz się więc w pościeli i modlisz się, by sen przyszedł jak najszybciej i przyniósł ukojenie. Gdzieś tam, w głębi duszy liczysz na to, że każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego, że znajdziesz sposób na posklejanie okruchów swojej motywacji, bo skoro nie jest dobrze, nic się nie układa, musisz to wszystko ogarnąć sama. Potrzebujesz siebie z powrotem, bo to co teraz widzisz w lustrze jest jakąś marną karykaturą ciebie. Masz w sobie takie silne, wewnętrzne „nie mogę”. Musisz znaleźć sposób, by to przemóc, tylko jak, skoro wydaje ci się, że nic cię już w życiu dobrego nie spotka?
Przypominam o zakładce informowani.
o cholera, zakochałam się <3
OdpowiedzUsuńBo po burzy zawsze wychodzi słońce, a po beznadziejnym dniu wstaje kolejny, lepszy.
OdpowiedzUsuńKurcze, właśnie sama sobie poprawiłam humor.
:)
Kiedy myślimy,że nic nas lepszego nie może spotkac to nawet nie wiemy jak się wtedy mylimy. Czuję,ze do bohaterki już niedługo uśmiechnie sie los;)
OdpowiedzUsuńNie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I ona się o tym przekona. Wystarczy chwila :)
OdpowiedzUsuńDla nie balet był całym życie. Spełniała się dzięki temu i była szczęśliwa. Teraz jej świat runął, ale mam nadzieje, że znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły, aby się pozbierać.
OdpowiedzUsuńNo ale przeciez wszyscy wiemy ze spotka ja Andrzej. Alba Ona Jego. To akurat nie istotne, istotne jest to, ze los jednak nie bedzie tak okrutny.
OdpowiedzUsuńBo nie bedzie, mam racje?
Mam nadzieję, że skoro unieszczęśliwiłaś ją na początku, uszczęśliwisz ją na koniec. Chociaż odrobinkę...
OdpowiedzUsuń